12 listopada odbędzie się kluczowy moment misji Rosetta, czyli osadzenie na komecie lądownika Philae na który niecierpliwie czekają polscy naukowcy. Wraz z lądownikiem, na
powierzchni komety, znajdzie się też skonstruowany przez Polaków
przyrząd Mupus, który będzie m.in. badał jej temperaturę
Misję Rosetta od dziesięciu lat realizuje Europejska Agencja Kosmiczną (ESA). Sondę wystrzelono z Ziemi dziesięć lat temu - w 2004 roku. Na początku sierpnia br. dotarła ona do komety 67P/Churyumov-Gerasimenko i od tego momentu prowadzi jej obserwacje z bliskiej odległości.
Naukowcy z Centrum Badań Kosmicznych (CBK) PAN w Warszawie, którzy na lądowniku umieścili jedno z dwóch największych przyrządów badawczych czekają na osadzenie na komecie lądownika Philae. "Zbudowaliśmy narzędzie, które jest sondą termiczną. To penetrator, wyposażony w urządzenie wbijające i pręt o długości ok. 40 cm. Na nim znajduje się 16 sensorów termicznych, które mają zmierzyć temperaturę warstw podpowierzchniowych komety. Określą też jej przewodnictwo, dzięki czemu będzie można się dowiedzieć np. jaka jest porowatość gruntu i jak kometa jest zbudowana" - powiedział PAP jeden z konstruktorów Mupusa inż. Jerzy Grygorczuk z Laboratorium Robotyki i Mechatroniki Satelitarnej CBK PAN.
W sumie na pokładzie lądownika znajduje się około 10 urządzeń naukowych. Spośród nich dwa największe to wiertło do pobierania próbek i właśnie polski penetrator termiczny Mupus.
"Miejsce wbicia polskiej sondy w grunt komety jest bardzo starannie
zaplanowane, bo nie ma możliwości, aby Mupus wbijał się w grunt kilka
razy w różnych miejscach. Proces wbijania może trwać od kilkunastu minut
do nawet kilku godzin, w zależności od twardości gruntu" - opisał
rozmówca PAP.
Postępy we wbijaniu się w grunt naukowcy będą zarejestrują za pomocą
czujnika głębokości. "Gdy budowałem urządzenie kilkanaście lat temu, to
nikt nie potrafił określić parametru wytrzymałości gruntu komety z
dokładnością większą niż trzy rzędy. Można było określić, że jest to
powierzchnia o konsystencji puszystego śniegu, albo skawalony lód.
Teraz, dzięki postępowi nauki, wytrzymałość gruntu będzie można określić
z dużo większą dokładnością" - powiedział Grygorczuk.
Niewiele jednak brakowało, aby polski instrument badawczy nie powstał
wcale. "W konkursie ESA wygrali Niemcy, bo liczyły się zespoły, które
miały potężne finanse na realizację tego projektu. Jednak dzięki różnym
staraniom i negocjacjom udało nam się wejść do zespołu. Niemcy
proponowali system wbijania penetratora miniaturowym silnikiem
rakietowym, my musieliśmy więc wymyślić coś innego. Wpadliśmy na pomysł
wbijania penetratora przy pomocy elektromagnetycznych urządzeń
młotkowych. Zrobiliśmy pierwszy model i pokazaliśmy, że można w ten
sposób skutecznie wbić się w powierzchnię komety. Po roku okazało się,
że nasz system ma tylu zwolenników, że ostatecznie wybrano nasze
rozwiązanie" - opisał rozmówca PAP.
Później, aby polecieć razem z misją Rosetta, Mupus musiał przejść
szereg testów przeciążeniowych i wytrzymałościowych. Sprzęt musi bowiem
wytrzymać start rakiety, a później uderzenie lądownika. "Najtrudniejsze
testy, jakie Mupus musiał przejść, to testy termiczno-próżniowe.
Polegają na tym, że schładzaliśmy urządzenie w komorze próżniowej do
minus 160 st. Celsjusza i pokazywaliśmy, że system działa. Następnie
temperatura wzrastała do pokojowej, po czym ponownie trzeba wykazać jego
działanie. Takie cykle powtarzano osiem razy" - wyjaśnił Grygorczuk.
Podkreślił, że naukowcy czekając dziesięć lat na rezultat swojej pracy
musieli wykazać się nie lada cierpliwością. "Jeszcze kilka tygodni temu
starałem się o tym nie myśleć. W tej chwili, gdy zaraz ma nastąpić
rozstrzygnięcie wieloletniej pracy i dziesięcioletniego oczekiwania na
rezultat, zacząłem się denerwować. Różnie może wyjść" - przyznał
rozmówca PAP.
Przy lądowaniu na komecie wszystko dzieje się w sposób automatyczny,
według scenariusza, jaki zaplanowano na początku misji. "My nie możemy
być przy lądowaniu i coś zmieniać. Wszystko musi automatycznie
zadziałać. To jest pierwsza taka wyprawa do komety. Patrząc na znacznie
bliższe wyprawy na Marsa, to co czwarty lądownik zakończył tam swoją
misję z sukcesem. Oczywiście życzymy sobie jak największego sukcesu, ale
praktyka pokazuje, że to bywa trudne" - podkreślił.
PAP - Nauka w Polsce, Ewelina Krajczyńska
Źródło: naukawpolsce.pap.pl
Komentarze
Prześlij komentarz