Pracodawcy sprawdzają jakie treści udostępniamy na swoich
profilach społecznościowych, jakim słownictwem się posługujemy w
komentarzach, i czy wyrażane przez nas poglądy nie obrażają uczuć innych
grup społecznych
Kandydat bierze udział w procesie rekrutacji na wyższe stanowisko
menedżerskie. W końcowym etapie, przed podjęciem ostatecznej decyzji o
złożeniu mu oferty pracy, okazuje się, że przyszły pracownik komentował w
internecie aktualne wydarzenia społeczne pod swoim nazwiskiem w sposób
pozbawiony kultury i przy użyciu niecenzuralnego języka. Wyrażał przy
tym skrajne i kontrowersyjne poglądy godząc w dobre imię innych grup
społecznych. Z tego powodu nie złożono mu oferty pracy.To tylko jeden z coraz częstszych przypadków tego typu
odnotowywanych przez ekspertów Michael Page, firmy specjalizującej się w
prowadzeniu rekrutacji na stanowiska kierownicze.
Zastanawiające jest, że wiele osób zachowuje się tak, jakby internet
był anonimowy. A przecież w najpopularniejszych serwisach
społecznościowych funkcjonuje się pod własnym imieniem i nazwiskiem
(takie zapisy znajdują się w regulaminie). Może dziwić, że wiele osób w
swoich komentarzach posługuje się językiem, który trudno nazwać
literacką polszczyzną, a dodatkowo często nawołującym do nienawiści.
Kandydaci na stanowiska kierownicze pod własnym nazwiskiem publikują i
publicznie promują treści kontrowersyjne, informacje newralgiczne,
opinie rasistowskie, krytykują grupy społeczne, a nawet naśmiewają się z
innych osób. Obrażają je ze względu na wiek, płeć, orientację
seksualną, religię. W sieci stają się „hejterami”. Oczywiście wszyscy
mają prawo do własnych opinii, ale powinno się to odbywać w ramach
poszanowania praw drugiego człowieka.
- Tymczasem największe firmy, globalne organizacje, znane marki,
spółki giełdowe, są szczególnie wyczulone na takie zachowania.
Pracownicy, a szczególnie, kluczowe osoby w tego typu organizacjach
muszą realizować ich wewnętrzne kodeksy etyczne. Osoby te reprezentują
firmy na zewnątrz, dlatego powinny nie tylko akceptować, ale także swoją
postawą popierać wartości przedsiębiorstwa, być ich ambasadorami. A
wiarygodność w oczach współpracowników i kontrahentów zyskają tylko
wtedy, gdy również prywatnie, będą zgadzać się i realizować zasady
etyczne pracodawcy. Mówiąc wprost – przykład musi być dawany przez
szefów – przekonuje Paweł Wierzbicki z Michael Page.
I dotyczy to coraz szerszej liczby przedsiębiorstw, gdyż kodeksy
etyczne, do tej pory standard w koncernach globalnych, stają się również
coraz bardziej popularne w polskich firmach. Najczęściej dotykają
problemów równego traktowania, uczciwego i sprawiedliwego postępowania,
regulują zasady działania w przypadku gdy pracownik dyskryminuje innych
ze względu na: płeć, niepełnosprawność, pochodzenie etniczne, wyznanie,
orientację seksualną. Za naruszenie obowiązujących w firmie zasad
etycznych grożą pracownikom, a także kandydatom do pracy, konkretne
konsekwencje.
Dlatego osoby, którym zależy na rozwoju kariery, które starają się o
awans w swojej organizacji, czy też nowe stanowisko pracy w innej
firmie, powinny zdawać sobie sprawę, że ich internetową tożsamość, w tym
profile w sieciach społecznościowych może przeanalizować każdy, zarówno
pracodawca, jak i rekruter. – Dokładny research w sieci na temat
poglądów kandydata, jego norm etycznych, badanie tożsamości w sieci,
odbywa się zazwyczaj pod koniec procesu rekrutacji, gdy pozostaje 2-3
kandydatów do weryfikacji i wyboru. Tym trudniej jest kandydatowi,
któremu do tej pory bardzo dobrze wychodziły starania o nową posadę,
zaakceptować porażkę z powodu własnych wpisów w internecie – twierdzi
Paweł Wierzbicki.
Podczas takiego researchu pod uwagę brane są m.in.: sieci
społecznościowe, fora internetowe i komentarze pod artykułami.
Pracodawców interesuje jakie treści kandydaci udostępniają na swoich
profilach, jakim słownictwem się posługują, w jakich wydarzeniach biorą
udział, w jaki sposób wyrażają swoje poglądy. Wszelkie niedopuszczalne
zachowania mają realny wpływ na ścieżkę kariery i procesy rekrutacji. W
najbardziej skrajnym przypadku może się okazać, że pracodawca wycofa
złożoną kandydatowi ofertę zatrudnienia pod wpływem internetowych
treści, które ten firmował swoim własnym nazwiskiem.
Źródło: Michael Page
Komentarze
Prześlij komentarz